Drutozlot 2019 - długi wpis z nagrodą za wytrwałość
Końcówka sierpnia i początek września były bardzo gorące. I nie mam tu na myśli temperatur w skali Celsjusza, czy Fahrenheita, ale temperaturę przygotowań do pierwszego w moim życiu Drutozlotu, najważniejszego dorocznego spotkania dziewiarek w Polsce.
Potrójny debiut na Drutozlocie
Z jednej strony byłam tam sama w ogóle po raz pierwszy, choć od kilku lat już o tym marzyłam.Po drugie - od razu debiutowałam jako wystawca z moją ofertą sklepu z włóczkami woolloop.
A po trzecie debiutancką tremę i ekscytację dzieliły ze mną przynajmniej jeszcze dwie osoby:
- mój Mąż, który niesamowicie dopingował mnie najpierw do założenia sklepiku, a teraz do pokazania go szerzej dziewiarskiemu światu i wspierał co sił, jako: kierowca, doradca marketingowy, obsługa stoiska, magazynier, fotograf, ekspert od japońskich technik ergonomii pakowania;-), PRowiec, psychoterapeuta, kasjer, towarzysz podróży i - co najważniejsze - sam hobbista oddany swojej pasji (o której wspominam w tym poście), więc rozumiejący moje fascynacje. Dziękuję, Kochany!
Tu mój Miły promienieje wśród włóczek (na co dzień inżynier;-p), utrwalony obiektywem Hani, organizatorki Drutozlotu (zdjęcie zapożyczone z profilu imprezy na Facebooku):
- Agnieszka była kolejną osobą, która zapewne przeżywała podobne emocje. Aga to niezwykle utalentowana dziewiarka i projektantka dzianin z Druty na okrągło. Dlaczego przeżywała Drutozlot, skoro jej tam na miejscu nie było? Otóż Aga jest "mamą" Dziergacego 😼, który wraz z nami pojawił się na Drutozlocie... A kim jest Dziergacy? Oto on!
A tu Dziergacy znów okiem Hani - organizatorki (zdjęcie zapożyczone stąd).
Kocur ten skradł moje serce dawno temu. Historię opisałam tutaj. Obecnie w sklepie można nabyć pakiet amigurumi do dziergania Dziergacego.
Tak więc, w trójkę: Mąż, reprezentujący Agę Dziergacy i ja ruszyliśmy pełni tremy, ale i ekscytacji na wymarzone toruńskie spotkanie dziewiarskiego świata.
Ciekawe początki
Wrócę na chwilę do tego, co działo się przed
Drutozlotem. Bo wydarzyły mi się dwie zadziwiające rzeczy.
Otóż nowe kolory Novita 7 Brothers, które jechały z Finlandii, okazało się, że raczej nie dojadą. Buuuu! Ale w dzień wyjazdu nagle "wylądowały" na moim progu (yes!), by trafić z powrotem zaraz do auta i znów ruszyć na północ. Tyle, że tym razem nie aż pod Krąg Polarny:-)
Otóż nowe kolory Novita 7 Brothers, które jechały z Finlandii, okazało się, że raczej nie dojadą. Buuuu! Ale w dzień wyjazdu nagle "wylądowały" na moim progu (yes!), by trafić z powrotem zaraz do auta i znów ruszyć na północ. Tyle, że tym razem nie aż pod Krąg Polarny:-)
Druga ciekawa i przyjemna rzecz przydarzyła mi
się, gdy w wieczór poprzedzający Drutozlot dojeżdżaliśmy już do Torunia. Otóż
za pośrednictwem mojego konta na Instagram rozpoczęła
się, jak się później okazało, długa i arcyciekawa rozmowa (nie tylko o
dzierganiu) z pewną Torunianką. Szybko zorientowałam się, że to zapamiętała,
zaawansowana i bardzo utalentowana dziewiarka, a na dokładkę - piękna i
skromna kobieta. I tak sobie gaworzyłyśmy na czacie do późna, jakbyśmy się
znały od lat. Miałam wirtualną towarzyszkę podróży. Aż się zaczęłam obawiać, że
Mąż stanie się podejrzliwy;-)
Niestety z różnych względów miła ta pani nie pojawiła się na Drutozlocie, ale
mam nadzieję, że będzie nam jeszcze dane się kiedyś spotkać face to face. Tymczasem
serdecznie pozdrawiam, Ewo, jeśli czytasz ten tekst!
W oparach euforii
Trudno inaczej nazwać moje odczucia w sobotę na miejscu. Przez pierwsze trzy godziny po otwarciu drutozlotowych podwoi czułam się, jak pod wpływem jakiejś podejrzanej, ale bardzo przyjemnej substancji.
Jak inaczej określić stan, w którym z jednej strony jest bardzo przyjemnie, z drugiej czujesz tremę? Do tego dostajesz oczopląsu od patrzenia na coraz to piękniejsze rękodzieło, przewijające się przed oczyma, a przy tym musisz zachować resztki rozsądku, by w miarę sensownie odpowiadać na pytania i obsługiwać napływające gęstym tłumem do stoiska klientki? I to klientki, które naprawdę znają się na rzeczy i zadają bardzo konkretne, fachowe pytania!
Nasze stoisko na kilka minut przed otwarciem Drutozlotu wyglądało tak. Jeszcze panuje tu spokój. Spokój przed burzą...
Zainteresowanie ofertą woolloop przerosło nasze oczekiwania. Ogarnięcie rozmów, sprzedaży bezpośredniej (w której nie mam wiele doświadczenia) i dbałości o stoisko było wyzwaniem. Ale na wskroś pozytywnym, choć nie pozostało prawie w ogóle czasu, ani sił, by zajrzeć do "konkurencji"...
"Konkurencja"
Piszę to słowo w cudzysłowie, bowiem w ogóle nie odczuwałam tak na miejscu, ani nadal nie odczuwam teraz, obecności innych firm sprzedających włóczki i akcesoria na Drutozlocie.
Świadomość, że wyrastamy z jednego drzewa hobbistów-rękodzielników sprawia, że rozumiem, jak u prawdopodobnie wszystkich tych miłośników dziewiarstwa hobbistyczna fascynacja doprowadziła do sposobu na życie i pracę. Dla wielu, tak, jak i dla mnie - tylko dodatkową pracę, obok zwykłej zawodowej, wiec nadal pozostającą w sferze hobby po prostu.
Wiem, że w opinii bywalców Drutozlotu, ta akurat edycja była może bardziej przyjazna dla wystawców, a mniej dla grup dziewiarskich, które po prostu chciały się spotkać na wspólne "robótkowanie" i pooglądać udziergi.
Doskonale rozumiem tę perspektywę i mam nadzieję, że kolejne spotkania dziewiarskie usatysfakcjonują w pełni wszystkich uczestników. Jasne jest bowiem dla mnie, że organizatorzy dwoją się i troją, by tak właśnie było. Jednak konieczność zmiany lokalizacji ze względu na rozrastającą się liczbę zainteresowanych, wymusiła też pewne rozwiązania organizacyjne, które były bardzo dobre, a z pewnością będą jeszcze udoskonalane.
Nie porwę się na wymienienie wszystkich spotkanych osób, z którymi zamieniłam choć kilka słów, bo z góry wiem, że wszystkich się nie uda. Podkreślę tylko, że wyjątkowe były dla mnie spotkania z osobami, które dotychczas znałam tylko wirtualnie.
Zaczynam od Gospodyń Drutozlotu: Hani, którą jako jedyną znałam z warsztatów o roboczym tytule Miś się nie kapnie , organizowanego podczas spotkania dziewiarskiego w Zabrzu, oraz jej koleżanek - Magdy i Małgosi, których prace i działalność podziwiam w internecie, poprzez rzesze blogerek, uczestniczek grup dziewiarskich na Facebooku "Jeden motek" i "Dziana Banda", obserwatorów woolloop'owego Instagrama, gości, klientów, jak i wspomnianej wyżej "konkurencji".
Miałam ogromną przyjemność uścisnąć na chwilę lub zamienić kilka słów też między innymi z Kamilą, którą, jak mi się wydawało przez nasze kontakty w internecie, znam od lat, a tymczasem na żywo spotkałyśmy się po raz pierwszy, Basią, Iwoną, Violą, Ewą, inną Ewą, Dorotą, Mirelą i Zofią. Poznałam też niespodziewanie pewną panią z Bielska, której unikatowe, wyrafinowane dzianiny szczerze admiruję wirtualnie od lat, a tu objawiła mi się nagle we własnej osobie:-) i wiele, wiele innych osób.
Ministerstwo Utraconych Wątków i Wykłutych Oczek
Hmmm, rozważam..., a co Wy na to?
Ruszyliśmy w wieczornej mżawce na Starówkę, bardziej w poszukiwaniu prozaicznego jadła, niż niknących już w wieczornym mroku kulturowych artefaktów.
O ile związki z Hanzą w przestrzeni miasta są dla mnie oczywiste, o tyle obecność kilku meksykańskich i hiszpańskich restauracji raczej zaskakuje. I tu nie sposób pominąć peanu pochwalnego pod adresem kolacji (i obsługi!) w meksykańsko-teksańskiej restauracji Pueblo, w której ostatecznie wylądowaliśmy. Szczerze polecam!
Szczęśliwie pani, która wygrała, była osobiście obecna na rozstrzygnięciu i mogliśmy od razu wręczyć nagrodę i utrwalić, za zgodą, bezcenny uśmiech Zwyciężczyni. Gratulujemy!
Spotkania
Wszystkie stresy i napięcia zrównoważyły spotkania z ludźmi. Na miejscu okazało się, że poza "nerwem organizacyjnym", żaden inny nie był potrzebny. Wszyscy Drutozlotowicze byli bardzo sympatyczni, pozytywnie dziewiarsko "zakręceni" i super-wyrozumiali dla debiutantów.Wiem, że w opinii bywalców Drutozlotu, ta akurat edycja była może bardziej przyjazna dla wystawców, a mniej dla grup dziewiarskich, które po prostu chciały się spotkać na wspólne "robótkowanie" i pooglądać udziergi.
Doskonale rozumiem tę perspektywę i mam nadzieję, że kolejne spotkania dziewiarskie usatysfakcjonują w pełni wszystkich uczestników. Jasne jest bowiem dla mnie, że organizatorzy dwoją się i troją, by tak właśnie było. Jednak konieczność zmiany lokalizacji ze względu na rozrastającą się liczbę zainteresowanych, wymusiła też pewne rozwiązania organizacyjne, które były bardzo dobre, a z pewnością będą jeszcze udoskonalane.
Zaczynam od Gospodyń Drutozlotu: Hani, którą jako jedyną znałam z warsztatów o roboczym tytule Miś się nie kapnie , organizowanego podczas spotkania dziewiarskiego w Zabrzu, oraz jej koleżanek - Magdy i Małgosi, których prace i działalność podziwiam w internecie, poprzez rzesze blogerek, uczestniczek grup dziewiarskich na Facebooku "Jeden motek" i "Dziana Banda", obserwatorów woolloop'owego Instagrama, gości, klientów, jak i wspomnianej wyżej "konkurencji".
Miałam ogromną przyjemność uścisnąć na chwilę lub zamienić kilka słów też między innymi z Kamilą, którą, jak mi się wydawało przez nasze kontakty w internecie, znam od lat, a tymczasem na żywo spotkałyśmy się po raz pierwszy, Basią, Iwoną, Violą, Ewą, inną Ewą, Dorotą, Mirelą i Zofią. Poznałam też niespodziewanie pewną panią z Bielska, której unikatowe, wyrafinowane dzianiny szczerze admiruję wirtualnie od lat, a tu objawiła mi się nagle we własnej osobie:-) i wiele, wiele innych osób.
Za wszystkie te spotkania, serdeczności, ciepłe uśmiechy i choć przez chwilę rzucone dobre słowa serdecznie dziękuję. Rękodzieło rządzi!
Żałuję tylko, że nie utrwaliłam tych naszych spotkań na zdjęciach. Ale chyba wybaczycie zakręconej debiutantce?!
Żałuję tylko, że nie utrwaliłam tych naszych spotkań na zdjęciach. Ale chyba wybaczycie zakręconej debiutantce?!
Lokalizacja
Pierwsza w moim życiu wizyta w Toruniu była sporą przyjemnością. Miasto - poza oczywistościami, jak zabytki, piękna hanzeatycka starówka (uwielbiam ten styl architektoniczny; poczułam się, jak w Lubece), pierniiiiiiikiii (mmmmniam... moje ulubione to te bez polewy) - zaskoczyło mnie ilością zieleni, nietuzinkowymi pomnikami i... pomysłowymi nazwami lokali i drobnych biznesów. Tu przykład jednego z nich, nie najbardziej wyrafinowanego, ale mającego znaczenie dla dalszej opowieści...Re-branding?
Z oferty powyższej restauracji nie skorzystałam, ale Mąż zasugerował, by wobec zalewu anglojęzycznych nazw biznesów dziewiarskich (przed czym i ja się - o hańbo! - nie uchroniłam) wypada zrobić re-branding i nazwać mój sklepik swojsko, ni mniej ni więcej tylko:Ministerstwo Utraconych Wątków i Wykłutych Oczek
Hmmm, rozważam..., a co Wy na to?
Aaam!
Po Drutozlocie, w trakcie którego prawie nic nie jadłam z braku czasu, za to z racji obecności ściśniętego emocjami żołądka, poczułam nagle WILCZY głód. Co prawda posiliłam się w ciągu dnia odrobiną przepysznego leczo w hali targowej. Tu wielkie brawa dla organizatorów za zaproszenie jako dostawcy cateringu Koła Gospodyń Wiejskich z... no, właśnie, nie wiem skąd;-(Ruszyliśmy w wieczornej mżawce na Starówkę, bardziej w poszukiwaniu prozaicznego jadła, niż niknących już w wieczornym mroku kulturowych artefaktów.
O ile związki z Hanzą w przestrzeni miasta są dla mnie oczywiste, o tyle obecność kilku meksykańskich i hiszpańskich restauracji raczej zaskakuje. I tu nie sposób pominąć peanu pochwalnego pod adresem kolacji (i obsługi!) w meksykańsko-teksańskiej restauracji Pueblo, w której ostatecznie wylądowaliśmy. Szczerze polecam!
Wzruszenie
Zaciekawiła mnie w Toruniu ilość pomysłowych detali architektonicznych w przestrzeni Starego Miasta. Robiłam im zdjęcia, ale przy tej ponurej pogodzie wyszły takie sobie. Zresztą na blogu dziewiarskim niekoniecznie okażą się interesujące dla Czytelników.
Jednak muszę wspomnieć o jednym miejscu. Pomnik poświęcony Zbigniewowi Lengrenowi. W sekundę wywołał u mnie lawinę skojarzeń i wzruszeń z dzieciństwa, gdy podczytywałam Mamie "Przekrój", a lekturę rozpoczynałam od ostatniej strony z rysunkową historią Profesora Filutka i jego psiaczka. Pamiętacie?
Torunianie, pięknie oddaliście hołd wspaniałemu Rysownikowi!
Zabawy i nagrody
Piesek, pieskiem, ale w trakcie Drutozlotu przeprowadziliśmy na naszym stoisku zabawę, w której główną nagrodą był dostępny teraz w ofercie woolloop pakiet z kotem Dziergacym.Szczęśliwie pani, która wygrała, była osobiście obecna na rozstrzygnięciu i mogliśmy od razu wręczyć nagrodę i utrwalić, za zgodą, bezcenny uśmiech Zwyciężczyni. Gratulujemy!
Nagrody za wytrwałość
Motywowani mocą pozytywnych podrutozlotowych emocji mam dla wszystkich odwiedzających mój blog i tych, którzy cierpliwie dotrwali, czytając ten długi post do tego miejsca - nagrodę.
Zapiszcie się na newsletter woolloop tutaj, a dostaniecie specjalny kod, uprawniający do zakupu u mnie wszelkich włóczek ze zniżką 10%. Rabat działa do końca października 2019!
Zapraszam też do zabawy z nagrodami, którą już niebawem ogłosimy na profilu Facebook sklepu i Drutozlotu oraz na Instagramie, a w której mogą wziąć udział wszystkie osoby dziergające z włóczek woolloop!
Galeria zdjęć z Drutozlotu 2019
Przeglądajcie i szukajcie siebie! I niech nikt nie mówi o RODO, bo zdjęcia w tłumie i nie opisane:-P
No i padłam na koniec...
Ale jest Drutozlot - jest moc!
No i padłam na koniec...
Ale jest Drutozlot - jest moc!
Dzielcie się Waszymi wrażeniami z Drutozlotu w komentarzach
i pamiętajcie, że #dzierganieraduje :-) !
Bardzo fajna relacja! I dobrze, że dopiero teraz, bo można sobie powspominać na spokojnie.
OdpowiedzUsuńDzięki, Kamilo! Twoja też bardzo ciekawa, bo z innej perspektywy. Już się cieszę na kolejne spotkanie w realu!
UsuńZ zaciekawieniem przeczytałam relację. Ożyły wspomnienia z Drutozlotu. Dziękuję za miłą i fachową obsługę w czasie imprezy. Moteczki czekają w kolejce do dziergania.
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za przemiłe spotkanie (o, właśnie! Już uzupełniam wpis o Mirelę:-) i będę zaglądać, co powstanie z drutozlotowych motków.
Usuń