Ażury, gołe ramiona i czeski "anioł"

Na fali dziecięcej radości z takiej dawki słońca, jaką zdarzyło mi się wchłonąć tego lata nad Adriatykiem, powstała turkusowa bluzeczka z ażurami i odkrytymi ramionami. 

Moda na "dziurawe" ramiona

Gdy kilka sezonów wstecz pojawiła się nagle moda na "pęknięcia" na ramionach bluzek i sukienek, nie za bardzo mi się podobała. Może dlatego, że wtedy takich kreacji było po prostu za dużo i noszono je nie zawsze stosownie do pory roku, pory dnia, sylwetki i okazji.

Pewnego lata jednak moja ukochana kuzynka i jej córka zaprezentowały podczas wspólnych wakacji tak apetyczne, opalone ramiona w letnich sukienkach z "pęknięciami", że zmieniła się moja optyka i uznałam, że to jednak bardzo kobiecy detal. Właśnie w sam raz na wakacje.

Trochę potrwało zanim znalazłam odpowiedni projekt dziewiarski, by wypróbować ten fason w dzianinie. Ale w końcu jest!


Jaki fason?

Na dalmatyńskich plażach powstała bluzeczka z turkusowej włóczki bawełnianej. Jej pierwowzór znajdziecie w nr 4/2017 Sandry. Oryginał jest trójkolorowy, ale uważałam, że skomplikowany wzór, wymyślny fason i kilka kolorów to zbyt dużo, jak na jedną bluzeczkę. Moja wersja powstała zatem w jednym kolorze - w odcieniu turkusowego, południowego morza.

Pierwotnie ze skromnej włóczki bawełnianej Drops ♥ You #7, którą wygrałam kiedyś w konkursie na Instagramie, miał powstać letni top z ażurami, ale o dużo bardziej zwartej strukturze. "Próby próbek" jednak nie przeszedł. Włóczka okazała się po prostu zbyt jaskrawa na ten projekt. Wyglądało to tandetnie i "biło po oczach".

Ostatecznie wybrany, dość rzadki ażur, uratował te ostre turkusy i całość jakoś się chyba broni.



A na mój wymarzony top będę musiała wyszperać inne, bardziej wyrafinowane niebieskości z gamy mojej ulubionej merceryzowanej bawełny Yarn and Colors Must-have. Mam w czym wybierać: od pastelowego Larimar przez głębię Pacyficznego lub Północnego Błękitu, po niedookreślony Clematis, nasycony Szafir, casual'owy Jeans lub wpadający we fiolet Ametyst. Decyzja nie będzie łatwa;-)

Ażurowy wzór


Dopiero po zrobieniu odcinka prezentowanego na powyższym zdjęciu zauważyłam, że ścieg układa się w bogate w fakturze muszelki. Bardzo spodobał mi się ten nieco niespodziewany marynistyczny akcent. 

Skłamałabym, mówiąc, że ażur - choć nie boję się takich wzorów - był wygodny w robocie. Nawijanie oczek, potem spuszczanych, nigdy nie jest specjalnie wygodne, a tu jeszcze dochodziły komplikacje w postaci innych, nieoczywistych i nieintuicyjnych elementów ażuru. Wcześniej robiłam już nietoperzową bluzkę Waves z oczkami nawijanymi według własnego pomysłu. Wówczas jednak reszta wzoru była przerabiana zwykłym ściegiem francuskim i dzięki temu praca szybko przyrastała i nie nastręczała trudności. Tu trzeba się było mocno skupić.


Jak znaleźć miejsce i czas na robótki ręczne...

...gdy wokół ciepła, czysta i pełna życia woda i jeszcze pełniejszy życia ośmiolatek, naglący nieustannie do wodnych szaleństw? A ażury, jak widać poniżej, nie tylko w robótkach:-)



Wyjeżdżając na urlop miałam nadzieję, że uporam się z projektem bluzki szybciutko i nabrałam całą torbę zapasowych włóczek na inne robótki. Na miejscu okazało się, że druty 3 mm (jak dla mnie dość drobne) i niełatwy ścieg oraz niewygoda robienia na niektórych plażach i w innych wakacyjnych okolicznościach sprawiły, że robótka przyrastała powoli. Oj, powooooli!





Wolałam oddawać się wodnym szaleństwom z moimi chłopakami niż w jaskrawym słońcu śledzić wymagający, ażurowy wzór. Po początkowym zapale do codziennego dziergania na plaży pozostawiłam sobie to zadanie tylko na czas spędzany w domu. Na przykład na poranki przy kawie, z drutami w ręku, na tarasie z widokiem na adriatyckie wybrzeże (rozmarzyłam się...) lub na plaży z leżakami, z której korzystałam sporadycznie.


I to pomimo tegorocznego, wyjątkowo długiego, bo aż trzytygodniowego urlopu. Jednak na pewno wyobrażacie sobie, ile czasu trzeba, by przerobić ponad pół kilometra cienkiej włóczki (zużyłam ok. 3 motków) na drobnych drutach takim wymagającym, "nietelewizyjnym" wzorem!  

Intermezzo 

W efekcie projekt zakończyłam już w Polsce. Może bym i skończyła jeszcze po drodze, gdyby w Czechach nie zdarzyła nam się zadziwiająca przygoda. 

Zaczęło się od niemiłej niespodzianki - nagłej awarii koła od przyczepy podłodziowej. 

Środek trasy przez Czechy. Niedziela. Ruchliwa autostrada. Wszyscy wracają z wakacji z południa Europy. My też, niezbyt szybko, bo z przyczepą możemy jechać tylko 90km/h. I nagle BĘC! Tkwimy na lewym pasie (na szczęście akurat wyłączonym z ruchu) autostrady z przyczepą, która nie pojedzie już ani kilometra, bo odpadnie jej koło! 

Oczywiście natychmiast okazało się, że nasze ubezpieczenie skończyło się dzień wcześniej, a w ogóle assistance nie obejmowało przyczepy (brawo my!). 

Mąż odczepił przyczepę i wraz z Synkiem pojechali autem po pomoc, czyli szukać miejsca, gdzie można całość odholować i pomyśleć, co dalej. Tylko czym odholować?! Zresztą w niedzielę i tak nam nikt tego nie naprawi.

Stoję więc obok przyczepy, w odblaskowej kamizelce, rozglądam się, myśli własnych nie słyszę, bo taki hałas. A ruch tak wielki, że nawet nie mogę przejść przez autostradę do lasu za potrzebą. Co robić? Tylko się modlić i to do Świętej Rity. Tej od spraw beznadziejnych;-D 

Ledwo zaczynam i nagle... oczom nie wierzę. W moim kierunku po lewym pasie cofa się... pusta laweta. Z kabiny wyskakuje młody Czech i pyta, co się stało i dokąd mnie zawieźć! Myślałam, że śnię. 

Załadował przyczepę z łodzią na lawetę i zawiózł mnie do najbliższej miejscowości, gdzie znaleźliśmy moją rodzinę i pomógł nam dalej rozwiązywać problem miejsca na postój przyczepy. A to wszystko całkowicie bezinteresownie!

Na szczęście w bagażniku znalazła się dla Pavla butelka dobrej chorwackiej rakiji "od rogaca" (kto wie, co to jest?), a potem dzięki zdjęciom udało mi się ustalić, z jakiej firmy była laweta i podziękować młodemu Czechowi jeszcze raz za pomoc na firmowym fanpage'u na Facebooku.



Na zdjęciach Pavel i mój Mąż ściągają łódkę z lawety, by zaparkować ją na wiejskim placu pod kościołem.

Zakończenie sezonu 



Po tych przygodach bluzeczkę ukończyłam w domu, a debiutowała podczas zakończenia naszego tegorocznego sezonu motorowodnego na Odrze. Co prawda Odra to już nie Adriatyk, ale rodzinnego RIBa (to też "rękodzieło" mojego mężczyzny! Jak powstawało można poczytać TUTAJ) trzeba było po słonych kąpielach przepłukać solidnie w słodkiej wodzie przed zimowym sezonem.

Dzień był przepiękny. Nad brzegami rzeki mnóstwo plażowiczów i wędkarzy. Na wodzie też niemało jednostek pływających i - ku naszej radości - z roku na rok coraz więcej. Wrocławskie nabrzeża są sukcesywnie rewitalizowane i życie wraca nad i na wodę. Udało mi się nawet "zapolować" na czaplę siwą.









Bluzka będzie na kolejne lato jak znalazł. Trzymajcie tylko kciuki, by do przyszłego roku nie wyszły z mody odkryte ramiona!😂

Komentarze

  1. Tyle słońca i radości! A przygoda niezwykła. Że niby przypadek? Nie sądzę. Co do bluzeczki - świetna, warto było te oczka nawijać i spuszczać. Pęknięcia na ramionach zamierzam odgapić, jak nie w dzianinie to w sukience i nie będę się przejmować czy wychodzą z mody, czy też nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę odgapiać - w razie czego będzie nas dwie!:-) A co do przygody, to też nie sądzę, że to przypadek. Synek w ogóle nie był zdziwiony nagłą pomocą i powiedział mi, że to oczywiste, bo on od pierwszej chwili, gdy tylko zaczęły się kłopoty z kołem, zaczął się modlić. Ach, ta dziecięca wiara!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty