Kryzysowe początki


Wiecie, dlaczego zaczęłam w ogóle dziergać? Pewnie tak, jak większość z Was. Z powodu kryzysu lat osiemdziesiątych. O "urokach" tamtych siermiężnych czasów nie będę się rozwodzić. Ważne, że kochana Mama dała mi wówczas do ręki metalowe druty (pewnie rozmiar 2 mm, brrr...) i kłębek wełny. No i pokazała własne dziergawki z jeszcze trudniejszych lat 60. czy 70. i kazała "dłubać". Do dziś pamiętam swoją wściekłość w obliczu plączących się nieposłusznie nitek i bezsilność, gdy przez zęby cedziłam: "Ja tego nieeee umiem! Nigdy nie będę umiała! Nie da się!". A jednak, Mama, podobnie jak w wielu innych sprawach, była nieustępliwa. "Ucz się cierpliwości!" 

Nie będę bujać i mówić, że pamiętam swoją pierwszą robótkę. Pamiętam tylko splątanie turkusowe i szare nici, te wredne, drobne druty i napięte mięśnie.

Potem mam dłuuugą przerwę i przypominam sobie wyjazd do Zakopanego, skąd z Mamą wróciłyśmy uszczęśliwione spotkaniem z Tatrami i worami góralskiej, niemiłosiernie gryzącej wełny. Z której zaczęły powstawać moje pierwsze "szczekające sweterki". Tak ochrzcili je moi przyjaciele z górskiej paczki już w szkole średniej, ze względu na "gryzienie", jakie powodowała wełna. Ale na, obowiązkowych wówczas, flanelowych koszulach w kratę było to zupełnie znośne. Do dziś zachowałam fotki z rajdów, gdzie dreptałam w moim "szczekającym" sweterku. Ze względu na jakość ówczesnej fotografii zupełnie nie nadają się do prezentacji.

Poznajcie jednak moją pastuszkową kamizelkę z góralskiej wełny, która zachowała się w czeluściach szafy do dziś. Wyrafinowana, co?;-)


A przy okazji, kto zna "babciny" sposób na sprawdzenie, czy oferowana pod Gubałówką "czysta żywa wełna", jest faktycznie czysta i żywa?

A tu jeszcze dwie kamizelkowe wprawki, nieco późniejsze. Pierwsza z włóczki akrylowo-jakiejś wg projektu z głowy. Druga wg projektu z Sandry, z bawełniano-wiskozowej. Później robiłam wg tego modelu jeszcze moherową w błękicie. Prosty, wdzięczny projekt moim zdaniem.




Komentarze

Popularne posty